niedziela, 2 lutego 2014

Wspomnienie pierwsze, w którym poznajemy małego, ale niezwykle inteligentnego i dobrego chłopca o naturze filozofa.



Gdy miałem dwanaście lat, poznałem moją pierwszą miłość. Miłość, która nie opuszcza mnie do końca, i chyba nawet nie zamierza. Wtedy właśnie zacząłem uprawiać sport na poważanie, a inne rzeczy zeszły na dalszy plan. To uczucie miało jedno imię – skoki.

 

14 listopad, 2007 r.

Tego dnia mama upiekła piernik, a ja – choć od zawsze go uwielbiałem – powiedziałem jej,  że nie będę jadł. Zapytany o powód mojej decyzji, poważnie odpowiedziałem, że przecież na świecie są inni, głodni i potrzebujący ludzie. Pamiętam, że mój tata zrobił dziwną minę, starsza siostra tylko się roześmiała, a nawet pies leżący pod kuchennym stołem – zaszczekał. Tak jakby chciał mi powiedzieć: „ Ty to naprawdę jesteś tak głupi, na jakiego wyglądasz”.

Nie przejąłem się tym, ale zabrałem pół blachy przysmaku i zaniosłem pod skocznię, która znajdowała się nieopodal mojego domu, gdyż wiedziałem, że codziennie siedzi tam pewien zgarbiony, zmarznięty pan.

Nie do końca wiedziałem, co mam mu powiedzieć. Po prostu usiadłem obok niego, ukazując przyniesione ciasto, a on… on się do mnie uśmiechnął. Tak naturalnie, jak nikt, bo w tym prostym geście było coś wyjątkowego.

Pomyślałem, że mogę go troszkę peszyć tak ciągle się na niego patrząc, więc wzrok skierowałem na skocznię nadal pokrytą zieloną nawierzchnią. Pewien mężczyzna (dopiero po jakimś czasie dowiedziałem się, że był to Michael Neumayer), właśnie wylądował, ale już na pierwszy rzut oka mogłem stwierdzić, iż bynajmniej nie był zadowolony z rezultatu, jaki uzyskał.

Trudno się dziwić, skoro miejscem, które zakończyło jego „lot”, była bula.

I nagle, ot – tak po prostu… zauważyłem, że tą dyscyplinę sportu można z powodzeniem porównać do życia człowieka.  Najpierw jesteś na starcie, siedzisz na belce i czekasz aż dostaniesz od jakiejś siły wyższej znak. Później stopniowo się rozpędzasz, bierzesz rozbieg, a potem – cóż – wkraczasz w decydującą fazę – musisz się wybić, a w zależności od tego, jak tego dokonasz, twoja egzystencja może wyglądać stosunkowo różnie. Lot jest już efektem tych wszystkich poprzednich etapów, ale też tego, w jakich znajdziesz się warunkach, jakie środowisko będzie cię otaczać. Dostaniesz zbyt silny podmuch wiatru w plecy – lądujesz, rezygnujesz już nawet z telemarku, który jest twoją ostatnią deską ratunku. Jeśli zaś sytuacja będzie odwrotna, staniesz się człowiekiem, któremu wszystko idzie jak po maśle, który celuje wysoko, chce spełniać marzenia i błyszczeć wśród innych ludzi – wtedy dostaniesz bardzo korzystne warunki, a one poniosą cię naprawdę tak daleko, że inni będą przed tobą ściągać czapki z głów, tak jak kiedyś uczynił to Tajner przed Małyszem.

Skok, który zobaczyłem przed chwilą, z łatwością porównałem do życia tego mężczyzny obok mnie, zajadającego się piernikiem mojej mamy.  Nie byłem co prawda w stanie stwierdzić, czy źle wybił się on z progu, czy miał wiatr z plecy. A może po prostu, akurat w tym decydującym momencie, forma mu nie dopisała, ale wiedziałem, że naprawdę te dwie – potencjalne różne rzeczy – łączą się ze sobą doskonale.

I właśnie wtedy pokochałem skoki. Stały się jakimś nieodłącznym elementem mojego życia. Znaczy… zawsze nim były, w końcu trenowałem kombinację norweską, a ogromny obiekt codziennie obserwowałem z okna mojego pokoju, ale właśnie tego wyjątkowego dnia… czternastego listopada… to właśnie wtedy – niewiele myśląc – podniosłem się z ławki, na której siedziałem, przeprosiłem mężczyznę, a później udałem się w poszukiwaniu kogoś, komu mogłem powiedzieć, że chcę zacząć skakać. Tylko skakać. Bo w końcu miłości nie miesza się z innymi rzeczami, prawda?

Tydzień później stawiłem się na pierwszym, oficjalnym treningu.

 

Dziś, gdy tego już nie mam… Czuję pustkę.

Dlaczego?

Bo wiem, że już nigdy tego po prostu nie doświadczę, że nie skoczę, że nie poczuję uderzenia wiatru w twarz, adrenaliny.

Może to śmieszne, ale brakuje mi nawet tych wszystkich upadków, które doprowadzały mnie do szaleństwa, bo nie potrafiłem perfekcyjnie lądować.

 

Przestań rozpamiętywać to wszystko, Wellinger. Przecież już dawno się z tym pogodziłeś, prawda?

No właśnie – ale nadal tego nie rozumiem.

Los już chyba taki po prostu jest.
 
___________________________
Uznajmy, że nasz Pieszczoszek mieszka obok skoczni. Wiem, wiem, wiem, ale przymknijmy na to oko.
Dodaję już dziś, gdyż kolejne wspomnienia będą pojawiać się równiutko co tydzień - w niedziele.
To tyle.
Buziaki! :*
 

16 komentarzy:

  1. Pieszczoszku<3
    Na prawdę zdaję sobie sprawę, że moja miłość do tego chłopaka nieprzyzwoicie rośnie każdego kolejnego dnia, z każdą kolejną historią, zawodami...
    No, ale nie o tym.
    On tu będzie właśnie taki, co nie?
    Taki cudowny i wzruszający do bólu, taki idealnie dobry, ujmujący każdym człowiek.
    Żeby było jeszcze bardziej życiowo...
    Najbardziej boli strata tych najlepszych...
    Wybrańcy umierają młodo :(

    Ta scena z piernikiem wprowadziła mi łzy na twarz.
    Pomińmy, że pierwotnie zrozumiałam, że on wziął Michaela Neumayera za żebraka...
    Widzisz co ze mną robisz.

    Kocham Cię i naszego Anioła<3
    Bardzo mocno.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, będzie taki dobry. :)
      Hahaha, no cóż.. Michael.. dobra xd
      Dziękuję i również kocham <3
      Buziaki! :*

      Usuń
  2. Cholercia, chyba pierwszy raz podczas czytania miałam łzy w oczach ze wzruszenia. Nie z powodu czyjejś śmierci, dramatycznej sceny. Tak po prostu. Tak pięknie i trafnie to opisujesz, porównujesz wszystko. Oddajesz emocje, które udzielają się czytelnikom.
    Rozdział jest perfekcyjny. A Andi... jak można go nie kochać, no? Chyba przez to, że jest taki kochany, to ta cała sytuacja jest jeszcze trudniejsza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, naprawdę dziękuję, kochanie! <3

      Usuń
  3. Cholera. Trafiłam tutaj przypadkiem i się zakochałam, wiesz? Po prostu mam łzy w oczach. Nie mam odpowiednich słów, by napisać coś odpowiedniego o tym opowiadaniu, które jest po prostu cudowne. Świetnie piszesz i nawet nie będę narzekać na to, że rozdziały są takie króciutkie, bo tutaj to jest atutem, a nie wadą. Andi w twoim opowiadaniu to taki cudowny chłopak, a pomimo tego spotyka go właśnie taki los. W tym opowiadaniu zawarłaś życiową prawdę, że każdy kiedyś umrze, nie ważne kim będzie. Czy będzie to taki Wellinger, czy też ten biedny mężczyzna spod skoczni.
    Gdy znajdziesz wolną chwilę, zapraszam do mnie, co prawda po przeczytaniu tych dwóch rozdziałów mam ochotę rzucić to w cholerę, bo widzę ile mi jeszcze brakuje :(
    done-with-the-wind.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, dziękuję, słoneczko! <3
      Do Ciebie wpadnę, wpadnę, wpadnę, obiecuję, ale dopiero w moje ferie, które rozpoczynają się w tym roku najpóźniej jak się tylko da.
      Buziaki! ;*

      Usuń
  4. Wiesz co... Tu będzie tak cholernie smutno, że ja nie wiem, jak ja to przeżyję.
    Ale pięknie też będzie. Bo te wspomnienia są zwyczajnie wzruszające. A to porównanie życia do skoku - no coś pięknego.
    W ogóle przepraszam Cię, ale zupełnie nie mam weny na komentarz i strasznie jestem teraz rozkojarzona, ale wiedz, że przeczytałam :)
    buziaki, słońce :**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie będzie smutno, będą też wesołe wspomnienia :)
      Dziękuję, skarbie i nie przepraszaj, bo nie masz za co :)
      Buziaki: :*

      Usuń
  5. AAAAAAAa przepraszam, że dopiero teraz, ale wiesz jak to jest, matura 98 dni i te sprawy :(
    Wszystko tutaj pochłonęłam w zaledwie w ułamku sekundy i zakochałam się w tym od pierwszego wczytania. Podoba mi się ten pomysł i wizja małego Andreasa dzielącego się piernikiem z bezdomnym spod skoczni. Co za kontrast, jeśli przypomnieć tak sobie Księcia ;D
    Bardzo wspaniałe, aż nie mogę doczekać się niedzieli. Jeszcze tylko cztery dni, wytrzymam, prawda?
    (może, jakoś, będzie trudno aaa)
    ps. cieszę sie, że wróciłaś<3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochanie, absolutnie mnie nie przepraszaj, bo nie masz za co :)
      Hahahaha, no taaaak... ale Książę to w ogóle inna planeta, prawda? :D
      Wytrzymasz, oczywiście, że wytrzymasz :D
      Kocham ten Wasz entuzjazm, po prostu kocham <3
      Buziaki! :*

      Usuń
  6. ah ten Welli, dla mnie to on może nawet na skoczni mieszkać haha. Nie chcę by umierał, to straszne :c
    ale gest dla biednego? Dobre rozmyślenie, naprawdę!
    Czekam na nowość :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale umrze, niestety tutaj, tak jak wcześniej u Wojtka, nie będę owijać w bawełnę.
      Buziaki! :*

      Usuń
  7. No i jestem.
    Przeczytanie tego wspomnienia po raz kolejny było przyjemnością, a ja przypomniałam sobie jak strasznie, cholernie, nieprzyzwoicie to kocham.
    Przecudny Pieszczoszek ze złotym serduszkiem,
    Tym bardziej chce mi się wyć, ze tak go urządziłaś, potworze.
    Kochanie, ale ten fragment o porównaniu skoków do życia ... to jest po prostu wyżyna Twojego geniuszu i biję przed Tobą pokłony.
    wzruszyłam się i trochę pośmiałam.
    Mogę iść sprzątać.
    Kocham Cię <33

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja potwór? Ja?! Ja?!
      No dobra, może troszeczkę xd
      Sprzątać? O matko, skarbie, przyjmij wyrazy współczucia z mojej strony.
      Kocham Cię <3

      Usuń
  8. Boziu.. tak tu smutno, aż się łezka w oku kręci. Tak, ja która nigdy nie płaczę i wgl. Ehh, widzisz co ze mną robisz?! ;d
    Jeszcze te pierniczki zaniesione temu biednemu, ach. W wielu innych opowiadaniach przedstawiany jest jako taki 'zły', nic go nie obchodzi, a tutaj... kompletna zmiana. Przez co na 100000% będę czytała<3
    PS. Blog już w czytanych, więc nie musisz się fatygować i informować o nowościach:**

    http://another-story-about-ski-jumping.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Buhaha, to już taka okrutna ja.^^
      Dziękuję, skarbie <3
      Buziaki! :*

      Usuń