czwartek, 22 maja 2014

Epilog, który jest odpłatą za to przedwcześnie stracone życie.


Odkładam czarny długopis na bok, zamykam zeszyt i patrzę na jego granatową okładkę, na której białym, ewidentnie niezmywalnym flamastrem, nabazgrałem słowo „Pamiętnik”.

Biorę głęboki wdech, a przy okazji czuję na sobie wzrok psycholog, więc schylam głowę tak nisko, iż jestem pewien, że jestem w stanie policzyć jakieś zagubione ziarnka piasku na potencjalnie nieskazitelnie czystej podłodze.

- Skończyłeś już pisać, Andreas, prawda?

Kiwam twierdząco głową. Nie odzywam się.

- Pomogło?

Zaprzeczam milczeniem.

*

Dawno, dawno temu żył sobie Czarodziej, który miał niezwykłą umiejętność przywoływania uśmiechu na dziecięce usteczka. Każdy go bardzo lubił, cenił a nawet kochał, ale niestety nie był jedynym kimś, kto miał ponadnaturalne zdolności.

Istniały też choroba i śmierć, które były praktycznie nierozłączne…

*

Uśmiecham się szeroko do gromadki siedzących naprzeciwko mnie maluchów, choć w szyję potwornie gryzie mnie to idiotyczne przebranie. Wiem, że muszę już się z nimi pożegnać, wiem, że za moment wrócą do swoich łóżeczek, w których będą musieli być podłączeni do kroplówek. Wiem też, że jeden z chłopców jutro ma dostać już dziesiątą turę chemii, która i tak nie przyniesie żadnego efektu.

Próbuję jakoś skupić się na jednym punkcie, chcę zsynchronizować myśli, które kołatają mi się po mózgu, ale nie jestem w stanie, bo te łyse, te przerażająco gołe głowy skupione wokół mnie, skutecznie mi to uniemożliwiają; uświadamiam też sobie, że każde z tych dzieci ma bardzo mądre oczy. Nigdy takich u nikogo nie widziałem; pragnę się nimi zachwycać, pałać się ich widokiem.

Z drugiej zaś strony próbuję opanować odruch wymiotny. Przecież nie jestem czarodziejem, choć ci naznaczeni chorobą mali bohaterzy sądzą inaczej.

Byłem kiedyś zwyczajnym chłopakiem. Skoczkiem.

Byłem taki jak wszyscy.

I nagle poczułem, że chcę pomagać, dlatego znalazłem się w tym szpitalu – na Oddziale Onkologii Dziecięcej.  

Opowiadam bajki w żywej umieralni.

*

Niestety Czarodziej nigdy nie był ze stali. I choć jego tata zmarł oraz spotkało go wiele innych nieprzyjemnych rzeczy, on nie nabył doświadczenia, którego tak bardzo potrzebował.

Krzyczał. Rozpaczliwie wołał o pomoc.

Usłyszała go tylko jedna osoba…

*

Przybijam piątkę każdemu z osobna. Jedna jest mocniejsza, druga słabsza – zabawne, że na podstawie tego jednego, niepozornego przecież gestu, mogę uzyskać informację o sile danego dziecka.

- Kiedy znów przyjdziesz, Andi? – pytają mali pacjenci, a ja nie wiem co mogę powiedzieć, więc tylko wyginam usta w lekko wymuszonym uśmiechu, a chwilę później macham im przyjaźnie na pożegnanie.

Swoje kroki kieruję dwa gabinety dalej; do niej.

- O czym dziś im opowiadałeś? – pyta Sarah, a ja momentalnie drętwieję. Wiedziałem, że będę musiał jej o wszystkim mówić, ale ona też wie, że ja nie chcę.

Wyjmuję z mojego plecaka zeszyt. Tak. Ten sam brulion, w którym opisałem wszystko, wyobrażając sobie, że jestem jednym z tych umierających dzieci; to miało mi ponoć pomóc zrozumieć istotę tego wszystkiego. I możliwe, że tak było – przez chwilę, na pewno nie jest to dobre rozwiązanie na dłuższą metę, nie dla mnie.

Widocznie jestem jakiś wyjątkiem psychologicznym.

Siadam na twardym, doskonale mi znanym, krześle i mówię coś, do czego jestem całkowicie przekonany:

- Pomyliłem się. Jeszcze nie skończyłem pisać.

Biorę do dłoni długopis, który leży na biurku – po chwili zresztą orientuję się, że jest czerwony, ale to nie ma żadnego znaczenia – i wielkimi literami zapisuję:

UMARŁEM, ALE PONOWNIE URODZIŁEM SIĘ DOKŁADNIE 30.08.2014r.

*

Następnego dnia po raz kolejny siadam na krzesełku naprzeciw jedenaściorga dzieci. Jeszcze wczoraj było ich dwanaścioro, ale niestety okazuje się, iż ten sam chłopiec, który miał mieć od dziś chemię – zmarł tej samej nocy, w czasie której ja tak naprawdę zmartwychwstałem.

Życie za życie.

Coś za coś.

                Przymykam oczy i biorę głęboki wdech, a następnie rozpoczynam nową opowieść, która skierowana jest już tylko dla tych, którzy pozostali…

KONIEC.
 
____________________________
Zaskoczeni?
Jak ja lubię pisać kontrowersyjne epilogi.
I widzicie? Madzia jednak nie jest bez serca. Nasze kochanie żyje i ma się w sumie względnie dobrze.
 
To moje drugie bloggerowe pożegnanie. Pamiętam jak ryczałam, pisząc takie coś na Wojtku. Teraz już nie płaczę, bo jakoś nie wiem czemu, ale ... chyba nie zżyłam się aż tak z tym opowiadaniem; w sumie czuję ulgę, że to już koniec.
Chciałabym podziękować wszystkim czytelnikom. Co ja bym bez Was zrobiła?
Pewnie, że nic.
 
Teraz skupię się pewnie na Księciu. Tam już naprawdę - wbrew pozorom - mało zostało nam do końca, choć jeszcze tyyyle wydarzeń jest planowanych, niemniej dobra. Ja już się zamykam, więc widzimy się kiedyś tam u Najwyższego (mam nadzieję, że jak najprędzej).
 
Jeszcze raz dziękuję, Słoneczka.
Papa! :*
 

8 komentarzy:

  1. Ty dokładnie wiesz co ja sądzę na temat tego epilogu.
    Ale to chyba wciąż jest jeszcze zbyt świeże ...
    Nie, to po prostu jest najgenialniejsza i najpiękniejsza rzecz jaką w życiu przeczytałam, wątpię,żeby to się zmieniło za godzinę, jutro, czy za dziesięć lat ...
    Muszę Ci podziękować. Od początku nie dawałaś mi złudzeń, a jednak na koniec ...
    Co prawda wiedziałam wcześniej o tym niespodziewanym akcie łaski z Twojej strony za co Ci tym bardziej dziękuję. To zaszczyt, wiesz?
    I ten Pieszczoszek ... te dzieciaki. To było smutne, poruszające ale przepiękne.
    Jak całe opowiadanie.
    Dziękuję Ci za nie, za te emocje i wszystko.
    Kocham Cię, słońce <33

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiesz? Ja chyba wcale nie jestem zdziwiona. Znam cię już trochę i wiem, że lubisz zaskakiwać. Jakiś czas myślałam nad tym co zrobisz w epilogu skoro Welli umarł już w ostatnim rozdziale i przez moment, kiedy zobaczyłam, że go dodałaś właśnie takie coś przyszło mi do głowy i okazuje się, że zgadłam. Nie wiem co mam ci dalej napisać, bo może nie jestem zdziwiona, ale jestem zauroczona cudownym wykonaniem i pięknymi opisami, tym dobrym serduszkiem, które zrodziło się w Andim i jego współczuciem do tych biednych dzieci, którym kostucha właściwie siedzi na ramieniu i czeka na najdogodniejszy moment.
    Lepiej nie można tego było zrobić kochana. To już jest idealne.

    OdpowiedzUsuń
  3. Och... znów nie wiem co powiedzieć, no! :<
    Poprzedni rozdział był dla mnie trochę bolesny, bo sama niedawno straciłam bliską osobę przez zbyt późno wykryty nowotwór. Ryczałam przy nim jak bóbr, bo niezabliźnione jeszcze do końca rany znów mnie zabolały, a teraz? Mam ochotę skoczyć do sufitu, bo Andreas jednak żyje, wcale nie musiał przechodzić przez to piekło i może żyć, a do tego ma chęci by pomagać innym dzieciom. No i tu już tak kolorowo nie ma, bo mimo że nasz Pieszczoszek żyje, to on przecież nie jest jedyną osobą na świecie, która może zachorować na to paskudztwo. Kiedy czytam o dzieciach, których życie się kończy zanim zdążyły go w pełni zasmakować to serce mi wręcz krwawi. Bo to już nie jest fikcja, tylko rzeczywistość i takie rzeczy dzieją się codziennie.
    Dziękuję Ci za tą historię. Za emocje, które wywołała, za różne rzeczy, które dzięki niej zrozumiałam i nawet za łzy, które przy niej wylałam.
    Teraz czekam na nowości na pozostałych blogach! :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Kurcze. Wzruszyłam się. Dlaczego ja płaczę na (w miarę) szczęśliwych zakończeniach? To piękne co Andi robił dla tych dzieci. Piękne.
    Jesteś geniuszem, tyle Ci powiem!

    OdpowiedzUsuń
  5. WOW.
    Nie wiem, co mam napisać. Naprawdę.
    To było genialne. Od samego początku do tego nieprzewidywalnego zakończenia. Wywołałaś tyle skrajnych emocji - śmiech, współczucie, wzruszenie. Przede wszystkim to nie kolejna ckliwa nierealna historyjka. Ta historia idealnie uświadamia jakie życie jest nieprzewidywalne, kruche i niesprawiedliwe.
    Chociaż z jednej strony wolałabym, żeby to była fikcja. Żeby nie było takich dzieci, dla których każdy dzień jest walką ze śmiercią... Ale tak się dzieje i nic na to nie poradzimy. Dobrze, że w tym wszystkim są ludzie, którzy gotowi są pomagać im na swój sposób, tak jak to w tym przypadku robi Andreas :)

    Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie napomknęła, że dobrałaś piosenkę idealną. Jeden z nielicznych przypadków, kiedy przy czytaniu muzyka mi nie przeszkadza, lecz wręcz przeciwnie - staje się nieodłączną częścią historii. Swoją drogą jest to jedna z moich ulubionych piosenek, jedna z najpiękniejszych, jakie znam :) I chyba zawsze już słuchając tego, będzie mi się przypominało Twoje opowiadanie. Bo o tym nie da się po prostu zapomnieć.
    Dziękuję Ci za każde słowo tego opowiadania, za wszystkie emocje, za zmuszenie do refleksji. Bardzo dziękuję :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Oj kochana :)
    Jasne, że zaskoczyłaś, no pewnie że tak. Ale to, że ten pamiętnik był tylko wytworem jego wyobraźni nic nie zmienia. Emocje rodzaju wszelkiego nam towarzyszyły. A poza tym - przecież podobne do tej historie zdarzają się aż za często.
    Piękne było to opowiadanie, wiesz?
    buziaki, skarbie :**

    OdpowiedzUsuń
  7. Weszłam tu dziś w celu nadrobienia zaległości po tych nieszczęsnych maturach i co widzę? Ano koniec widzę...Ech, to sobie narobiłam zaległości, nie ma co!
    Strasznie smutno mimo tego, że Andi przeżył. Swoją drogą zaskoczyłaś mnie. Od samego początku byłam przyszykowana na to, że umrze, a tutaj...No, ale zaskoczenie miłe na swój sposób ;)
    Szkoda chorych, niewinnych dzieci, które umierają na tą straszną chorobę :(
    Jednak szacun dla niego, że zdecydował się im pomagać ;)
    Bardzo podobało mi się to opowiadanie i szkoda, że już się skończyło...
    Buziaki ;*

    OdpowiedzUsuń
  8. Mój Boże, cudownie to wszystko napisałaś! Czytając każde wspomnienie łzy stały mi w oczach, ale na wspomnieniu 10 popłakałam się jak dziecko... Blog o śmierci, można by tak w skrócie powiedziec, ale pięknie napisany, pięknie. Masz dziewczyno talent :)

    OdpowiedzUsuń