Wierzę, że kiedyś dla wszystkich
wzejdzie słońce. Chciałbym, abyś pamiętała, Meg, że na mnie świat się nie
kończy.
Gdy już umrę, wypatruj przebijających
się przez chmury promyków, one wskażą Ci nową drogę życia.
17 luty, 2014 r.
Dobra. I co z tego, że
stawałem na podium, co z tego, że wygrałem cały cykl letni. Co z tego? Przecież
wiedziałem, że to jest zbyt piękne, aby mogło trwać wiecznie.
Ból był
tak duży, że czasem nie byłem w stanie wstać z łóżka, aby rozpocząć poranny
trening. I być może to ja zawiniłem, bo nie chciałem dopuścić do swojej
świadomości tego, co się ze mną działo – czyli najgorszego. A może to jednak nie
moja wina, przecież zwróciłem się z prośbą o pomoc kadrowego lekarza, który
stwierdził, że muszę smarować nogę jakąś tanią maścią z apteki.
Tak też
robiłem, ale nie osiągnąłem żadnego skutku, wręcz przeciwnie – było tylko
gorzej, niemniej w końcu nauczyłem się z tym żyć, musiałem. Czy ktoś wskazał mi
jakąkolwiek inną drogę?
Nie.
A ja
jej potrzebowałem.
I
wiecie co było w tym wszystkim najśmieszniejsze? Jaki był główny paradoks tej
historii?
Każdy
doskonale o wszystkim wiedział, każdy drżał na samą myśl, co może się stać, ale
nikt mi nie pomógł. Oczywiście, jakżeby mogło być inaczej.
Sam zaś
miałem jedno marzenie – doczekać do Igrzysk. Skoczyć. Zdobyć złoto, albo
jakikolwiek inny medal, ale chciałem pojechać tam – do Rosji, chciałem poczuć
tą niesamowitą atmosferę. Po prostu chciałem, a to nie były zbyt duże
wymagania, prawda?
Tak więc
stałem się jak nowonarodzony, gdy usłyszałem, że znalazłem się w gronie tych
powołanych do olimpijskiej kadry szczęśliwców. Od
tamtej pory trenowałem w pocie czoła, musiałem być przecież najlepszy. Nie
oszczędzałem się ani przez moment, choć powinienem.
Los zaś
znów ze mnie zakpił, bo gdy już wybierałem się na górę skoczni, by oddać swoją
próbę, poczułem się, jakby ktoś odciął mi opływ tlenu i jakimś tajemniczym pstryczkiem
wymazał mi cały obraz sprzed oczu.
Zdążyłem
tylko pomyśleć, że to doprawdy jest niezwykle zabawne.
A ktoś –
kogo nie widziałem – powiedział mi, iż powinienem zginąć już dużo wcześniej.
Raz – w samochodzie z tatą, ale przecież w ostatnim momencie się rozmyśliłem i
nie pojechałem, a dwa – pod kołami tego cholernego roweru. Żyłem, lecz tak
naprawdę nie powinno mnie być na tym świecie.
Byłem trochę jak bezpański pies, prawda?
Obudziłem
się w szpitalu, a pierwszą wiadomością, jaką otrzymałem, była wieść o złocie mojej
drużyny.
Niestety
druga brzmiała nieco inaczej. Nigdy nie zapomnę miny tego lekarza, gdy pochylał
się nade mną i mówił: „Jest źle, panie
Wellinger.”
Wtedy
już wiedziałem, że muszę to zrobić, Meg.
Gdy nabrałem trochę sił,
przewieziono mnie do szpitala do Niemiec, gdzie wykonano wszystkie niezbędne
badania. I wówczas postawiono ostateczną diagnozę.
Rak kości. Bardzo złośliwy. Z
licznymi przerzutami.
Okazało się, że powoli
wyniszczała mnie śmierć.
W porządku to ja się trochę namęczę i skomentuję ci to co cudeńko, bo już poprzedni chciałam, ale ta klawiatura.
OdpowiedzUsuńWiesz, dla jednych sztuką jest pisać narracją pierwszoosobową, a dla mnie taka jest najprostsza i najłatwiej nią przekazać uczucia bohaterów i ty to robisz genialnie tylko ja jestem taka głupia i nie potrafię się przy tym rozryczeć, a pewnie wiele z czytelniczek w takim momencie zalewa się łzami - pisząc komentarz rzecz jasna. Ale może rzecz wynik z tego, że ja nigdy nie czułam zbytniego pociągu do Andreasa?
Ale wracając: Andi i Meg, to była okropna sytuacja, bo on ja kocha, a ona chciała tylko przyjaźni. Sama jestem w podobnej sytuacji, ale trochę innej, bo między nami raczej nigdy nic nie zaiskrzy. Ta druga osoba wie dlaczego i jestem szczęśliwa właściwie tylko dlatego, że jej nie wyśmiałam i nie zostawiłam, że dalej jesteśmy przyjaciółmi. Oni mają o tyle szczęścia więcej, że między nimi mogło coś zaistnieć i Welli nie na próżno się starał, bo to właśnie jego uczucie zostało odwzajemnione.
Ale choroba, taka zwykła życiowa sytuacja: zignorowanie objawów, zła diagnoza u kogoś niedoświadczonego w raku. To wszystko zniszczyło marzenia i całe życie młodego chłopaka, nad którym będą płakać teraz miliony fanek na całym świecie (musiałam to dodać). Nie wiem, jak ty to robisz, ale teraz zaczęłam się bać tych środowych badań, a przecież to tylko tarczyca.
Jesteś wspaniała.
Weny.
Ojej. Ja to w tym momencie średnio wiem, co mogę powiedzieć w związku z takim komentarzem, kochanie. Naprawdę.
UsuńChyba ostatnio to tak byłam zatkana po tych wszystkich opiniach pod epilogiem u Wojtusia.
I nie bój się, skarbie. Też mam problemy z tarczycą, a badania na nią są całkowicie bezbolesne! :)
Dziękuję bardzo <3
Buziaki! :*
Jak zwykle króciutko. Ale przecież nie chodzi o to, żeby było długo. Chodzi o to, żeby było... jak to ująć? Przejmująco? Chyba tak. I tak właśnie jest. Proste zdania, wspomnienia zwyczajnego chłopaka z marzeniami, planami, zakochanego - a jakże, i - umierającego. Ciężko to zrozumieć, jeszcze ciężej zaakceptować. Jemu też. A może - jemu zwłaszcza? Raczej na pewno.
OdpowiedzUsuńbuziaki :**
Bo wiesz, kochanie - ja tutaj nie potrafię inaczej pisać, wszędzie rozdział potrafi mieć nawet z pięć stron, ale nie tu, bo jakoś taka długość nie wydaje mi się być na miejscu. Nie wiem do końca z jakiego powodu, ale po prostu tak jest.
UsuńBuziaki! :*
Słucham sobie piosenki, która leci w tle i tak sobie myślę, że ona tu wręcz idealnie pasuje. Tak, głupia ja, jakby nie pasowała to byś jej tu nie dawała :p No ale ja widzę, że każde jej słowo to odzwierciedlenie myśli Andreasa. Każde. Chyba nie ma wersetu, który by nie pokazywał jego przemyśleń. Zwłaszcza tych z tego rozdziału.
OdpowiedzUsuńNie będę się rozpisywać, chociaż bardzo bym chciała. Dziś nie jestem w stanie, mam nadzieję, że mi wybaczysz ;)
Kochanie, oczywiście, że wybaczam!
UsuńI tak, no cóż, Saviour jest - według mnie - chyba jedyną piosenką, która tu powinna się właśnie znaleźć.
Buziaki! :*
Jejku. Nadal nie potrafię pojąć jak taka niewielka ilość treści może wywołać we mnie tyle emocji. Słowa są odpowiednio wyważone, a on jest świadomy. Świadomy nadchodzącej śmierci. Najgorsze jest to, że nikt mu nie pomógł, gdy było to jeszcze możliwe. I jeszcze ten głos mówiący mu, że już dawno powinien umrzeć. Powinien, ale żyje dalej. Tak bardzo bym chciała, by i tym razem udało mu się uciec przed śmiercią, ale obawiam się, że jest to niemożliwe. Można powiedzieć, że los z niego zakpił, bo osiągnął to o czym marzył- złoto olimpijskie, z drugiej jednak strony dowiedział się o nadchodzącej śmierci. Ignorował swój stan zdrowia, by zdobyć ten wymarzony, złoty krążek, a teraz pewnie bez wahania by go oddał, gdyby tylko mogło to przywrócić mu zdrowie..
OdpowiedzUsuńBo właśnie o to w tej krótkiej treści chodziło, kochanie. Aby było poruszające, może i przerażające.
UsuńI niestety - nie oszukujmy się, nic mu zdrowia już nie przywróci, nie może oprócz jakiegoś przyrządu do cofnięcia czasu w pakiecie z odpowiednią i szybką opieką medyczną, ale to nie bajka. Tak nie będzie, choć bajki się zdarzają.
Buziaki! :*
Tak blisko upragnionego skoku! Boże, jak mi szkoda Andiego ;(
OdpowiedzUsuńCholerny lekarz, który zbagatelizował sobie wszystko i przepisał byle jaką maść! -,-
Fakt, że nie ma już dla niego ratunku wprawia mnie w melancholijny nastrój. Dlaczego ja tak przeżywam wszystkie opowiadania?! Ech...
Każdemu jest go szkoda, ale niestety na śmierć nie ma lekarstwa.
UsuńBuziaki! :*
Wiem, że się powtarzam. Ale to takie niesprawiedliwe! I cholernie przykre. To dopiero jest złośliwość losu.
OdpowiedzUsuńI w sumie takie życiowe to bardzo. W obliczu choroby każdy zadaje sobie pytania czy można było coś zrobić, dlaczego tak się stało. Tyle planów a czasu coraz mniej. Szkoda, że nie będzie mu dane spełnić swoich marzeń, chociaż tyle..
Ok, to ja idę dalej płakać.
Wiem, że to jest niesprawiedliwe, wiem, naprawdę wiem, ale ja nie jestem bezduszną osobą! To jeszcze mówię jakby coś! :)
UsuńBuziaki! :*