sobota, 10 maja 2014

Wspomnienie dziewiąte, które powoli miesza się z teraźniejszością, a zarazem jest końcem. Końcem, choć on jeszcze żyje.


 

                W życiu podejmujemy wiele decyzji. Niektóre z nich są słuszne, niektóre nie, ale mimo wszystko – najpierw należy je przemyśleć.

                Ja to zrobiłem, Meg. Naprawdę. I być może mi nie wierzysz, ale... to było naprawdę najlepsze wyjście z tej całej sytuacji.

 

15 lipiec, 2014 r.

                Po pewnym czasie dowiedziałem się, że nie było już dla mnie absolutnie żadnej nadziei, co  - w gruncie rzeczy – wcale mnie nie zdziwiło, bo po prostu już dużo wcześniej to czułem.

I wiecie co?

Tkwiłem już w takim stanie psychicznym, że to, co się ze mną stanie za ileś tam czasu, było mi kompletnie obojętne. Przynajmniej ja tak uważałem, zresztą ci wszyscy ludzie, którzy cały czas przy mnie siedzieli, również byli tego świadomi.

Ty też, kochanie.

I choć starałem się jak tylko mogłem, musiałem w końcu podjąć tą ostateczną decyzję, bo przecież była nieunikniona, a Tobie mogła tylko ulżyć w cierpieniu. Nigdy nie dam rady wymazać z pamięci Twojego spojrzenia, gdy usłyszałaś, że musimy się rozstać. Nigdy. Oczywiście Ty i tak byś ze mną została, nie sądziłem, że postąpiłabyś inaczej, dlatego musiałem skłamać.

Tak. Powiedziałem Ci, że nigdy nic do Ciebie nie czułem.  Że tylko bawiłem się Tobą, a teraz  - na łożu śmierci – miałem zbyt ogromne wyrzuty sumienia, które wypalały mnie od wewnątrz bardziej aniżeli nowotwór.

Uwierzyłaś.

Tak boleśnie łatwo mi uwierzyłaś.

Stałaś w mojej sali, ja siedziałem na łóżku, bo byłem podłączony do jakiejś pieprzonej kroplówki i nie mogłem nawet do Ciebie podejść. Zresztą może to i lepiej, przecież nigdy nie potrafiłem kłamać.

Ten jeden raz się udało, Meg.

Wyszłaś. A Twój krok był naprawdę niezwykle spokojny. W końcu zdjąłem z Ciebie ten niewyobrażalny ciężar, który na pewno codziennie łamał Ci kości i gniótł wnętrzności na miazgę.

                Jak ja się wtedy poczułem? Chyba tak jakby ktoś uderzył mnie czymś ciężkim w głowę, wyrwał serce oraz…

                … Oraz dał nowe życie.

                Kochałem Cię najmocniej na świecie, ale nie mogłem znieść myśli, że codziennie obserwujesz moją śmierć; teraz mogłem już umierać spokojnie, bo odeszłaś. Jasne, to bolało jak cholera, ale przecież musiałem to zrobić, gdyż nie miałem innego wyjścia.

                Kiedyś powinnaś to zrozumieć.

                Być może pojawisz się na moim pogrzebie, być może nie, pozostaje mi tylko wierzyć, iż kiedyś mi przebaczysz. Kiedyś… za milion lat, w bliżej nieokreślonej przyszłości.

                Kiedyś… Nie wiem, kiedy. Prawdopodobnie w momencie, w którym ułożysz sobie życie od nowa, a o mnie nie będziesz już myśleć.

                Kiedyś…

                Kiedyś..

                Kiedyś.

                To naprawdę boli.

               

                Proszę Cię tylko o to. O nic więcej nawet nie mam odwagi.

                Jestem pieprzonym tchórzem.
 
__________________________
Gdzie Madzia powinna teraz być?
U cioci pomagać w przygotowaniach do Komunii.
Gdzie Madzia jest?
U siebie w domu, siedzi sobie. Pisze, odrabia zarazem historię (do tej pory nie wiem, jakim cudem jestem w stanie wykonywać obie te czynności jednocześnie). Pojadę później, z tatą. Wolę naprawdę się pouczyć.
Dobra. Koniec gadania. Wiecie, że już tylko jedno wspomnienie i epilog? Eh, już niedługo.
Buziaki! :*
 

6 komentarzy:

  1. Mój kochany geniusz <3
    Ja czytam, pamiętaj. I kiedyś Ci to wynagrodzę, kiedyś dostaniesz prawdziwy komentarz, po którym złapiesz się za głowę i zastanowisz, po co w ogóle ze mną gadasz ;p
    W poniedziałek łapię Cię na gg <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha <3 Moja najukochańsza <33
      Ja pamiętam, pamiętam! Oczywiście, że tak. Ale to chyba niemożliwe, abym złapała się za głowę, już chyba nie :D Znając Ciebie, słonko, to jestem przygotowana na wszystko już dosłownie ;D
      I pewnie, że w poniedziałek! Musisz mi przecież zdać relację z biologii. Ot co ^^
      Kocham <3

      Usuń
  2. Genialne. Nadal nie mogę się nadziwić, jak w tak krótkich fragmentach, można przekazać wszystkie uczucia towarzyszące Andreasowi podczas powolnego umierania. Na pewno po epilogu doprowadzisz większość osób do łez. Z resztą pewnie niektórzy (w tym ja) już trochę sobie popłakali. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, skarbie <3
      A co do epilogu... Zobaczycie w kolejny weekend pewnie :)
      Buziaki! :*

      Usuń
  3. Właśnie. Kolejny dowód, że nie ilość się liczy, ale jakość. Jest idealnie i nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej. Choć piszesz tak, że cały czas chce się więcej.
    A sam rozdział... Chyba mu się nie dziwię.
    Na razie wolę odsuwać myśl o zbliżającym się końcu :D "epilog" w tym wypadku brzmi podwójnie przerażająco.

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj nie. Jeszcze nie koniec. Jeszcze nie. Boję się go. A zresztą przecież dobrze wiem, co się stanie. I to jest jeszcze straszniejsze.
    Uwierzyła mu. Jak to? Chyba nie była po prostu w stanie myśleć racjonalnie. Strach, ból, współczucie, cierpienie. Wszystko się na to złożyło. I uwierzyła. A przecież to, co Welli jej powiedział było zupełnie irracjonalne. Zupełnie.
    Ojej.
    buziaki, kochanie :*

    OdpowiedzUsuń