piątek, 16 maja 2014

Wspomnienie dziesiąte, które po prostu umiera.



                Gdy już poczujesz, że zbliża się Twój koniec… Gdy będziesz widział metę swego życia… Poruszaj się ile sił w nogach, by przeciąć tą ograniczającą Cię linię.

                Nie wierzysz?

                Sam się przekonaj.

                Ja już biegnę.

 

29 sierpień, 2014 r.

                Cieszę się, że mam już dziewiętnaście lat. Upragnione, tak długo wyczekiwane. Dożyłem. Dałem radę.

                Jestem silny?

                Nie. Raczej byłem. Wtedy, kiedy Ty znajdowałaś się przy mnie, kochanie, ale nie mogę mieć do Ciebie żadnej pretensji, bo przecież sam kazałem Ci mnie zostawić.

                Ja Cię zostawiłem.

                Jakaś dziwna aparatura, do której jestem podłączony, dźwięczy niewyraźnie, zza okna dochodzi do mnie szum samochodów, których kierowcy nie mają nawet pojęcia, że w mijanym przez nich budynku, ktoś umiera.

                Niemal fizycznie czuję cały czas spływającą kroplówkę, zresztą nic dziwnego, bo jej głównym składnikiem jest potas. Szczypie, nawet bardzo. Dlaczego muszę jeszcze cierpieć, dlaczego lekarze nadal próbują walczyć ze śmiercią?

                Przecież ich wysiłek jest daremny….

                Krztuszę się. Nie mam czym oddychać.

                Nie wiedziałem, że to będzie wyglądać właśnie w ten sposób.

                Widzę Twoją rękę, tato. Naprawdę. Być może, na czas swych ostatnich godzin, dostałem jakieś umiejętności spirytystyczne, muszę przyznać, że to nawet niezły bajer.

                Tato.

                Boję się. Naprawdę bardzo się boję.

                Tato.

                Nie mam już sił. Prosiłem Boga, by mnie zaoszczędził, ale on mnie nie słuchał.

                Tato.

                Tak bardzo Cię kocham, ale jestem taki młody, nic nie osiągnąłem, chcę skakać, a nie tu ciągle leżeć.

                Tato.

                Pamiętasz, jak spytałem Cię, czy mogę iść na skocznię? Pozwolisz mi teraz to zrobić?

                Proszę tato…

                Udzielasz swojej zgody, a ja się podnoszę – najpierw uważnie i delikatnie, ale przecież każda sekunda może być moją ostatnią, więc moje ruchy stają się zdecydowanie szybsze. Odłączam te przeklęte kabelki i kroplówki, odkładam na bok maskę tlenową.

                Wstaję.

                Ty podajesz mi dłoń, prowadzisz mnie, a ja – po chwili -  ją widzę. Pragnąłbym skoczyć, pragnąłbym poczuć tą adrenalinę. Jest to jednak nierealne.

                A Ty, tato uświadamiasz mi tą jedną, jednak niezwykle istotną prawdę.

                Bo ja przecież umarłem.

Że też nie zauważyłem.

 

Dobiegł do mety oraz przeciął jej linię.

A śmierć złapała go w swoje sidła i już go więcej z nich nie wypuściła.

Przecież chciał tylko po raz ostatni skoczyć…

 
_________________________________
Sama nie wiem, co mam powiedzieć. Naprawdę.
Po prostu czekajcie na epilog.

5 komentarzy:

  1. Teraz już w ogóle stwierdzam, ze jestem dziwna, bo czytając ten rozdział zaśmiałam się. Zrobiłaś to chyba w najlepszy możliwy sposób: ja szykowałam paczkę chusteczkę do pobeczenia, a on nawet w porę nie pojoł faktu, że nie żyję, że duch opuścił jego ciało. Może i cierpiał przez wiele miesięcy i żałował, że wszystko co osiągnął poszło na marne, ale sam moment śmierci był dla niego chyba przyjemny, bo przyszedł po niego ojciec, za którym tęsknił całe lata i chciał, żeby nawet po śmierci był z niego dumny i chyba tak się stało.
    Mi jest żal tylko, że nie pozwolił Megi normalnie się z nim pożegnać. Ból pewnie byłby wielki, ale w końcu miłość jest w stanie przezwyciężyć wszystko i kiedyś w końcu ułożyłaby sobie normalne życie, mądrzejsza o jedno doświadczenie, które może by pomogło.
    No i może moja tradycyjna świeczka i minuta ciszy dla zmarłego [*]
    dzięki ci za kolejne wspaniałe opowiadanie i czekam na następne cudeńko od ciebie nie ważne o czym i tak będę czytać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może i moment śmierci był dla niego przyjemny, ale przecież choć jedna dobra rzecz musiała i jemu się przytrafić - przynajmniej wtedy nie cierpiał, prawda?
      Ojej, dziękuję <3 ja już w sumie mam pomysł, ale to jeszcze poczekajmy na coś nowego, chcę najpierw wymęczyć Julkę albo Księcia.
      Buziaki, skarbie! :*

      Usuń
  2. To było cudowne. Idealne.
    Miałam znów łzy w oczach. Chociaż ten rozdział nie tyle był smutny, co strasznie wzruszający. Jesteś genialna. Piękniej tego się opisać nie dało. Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja dziękuję. Naprawdę dziękuję i nie wiem, co mam cholera napisać.
      Buziaki, skarbie! :*

      Usuń
  3. Czytam, czytam... Pięknie, spokojnie, ale jakoś inaczej niż w ostatnich rozdziałach. Bardziej... miło. I nagle - opad szczeny. Ręka z orzeszkiem zatrzymuje się w połowie drogi do ust.
    Dziewczyno, pięknie to napisałaś. Czekam na epilog, chciałabym, żeby nie był przeraźliwie smutny, ale tak naprawdę wiem, że cokolwiek w nim się nie znajdzie będzie pięknie zamykać tę opowieść.
    buziak :*

    OdpowiedzUsuń